Witam,
byłam wraz z rodziną na tzw. "pobycie indywidualnym" w sanatorium Fala w Stegnie (turnus dwutygodniowy). Potwierdzam wszystkie negatywne opinie.
1. Warunki zakwaterowania jak na standard polskiego Bałtyku dobre, bez większych zastrzeżeń. Pokój wyposażony w lodówkę, czajnik elektryczny i telewizor. Jest balkon oraz, co istotne, suszarka na pranie.
2. Jedzenie generalnie monotonne i niezbyt smaczne. Szwedzki bufet w niczym nie przypominał swojego pierwowzoru i nazwany został tak na wyrost. Generalny brak jakichkolwiek owoców (z warzyw pomidory i ogórki, okazjonalnie szczypiorek). Obiady ubogie w treści (np. ani razu nie podano świeżej ryby, mimo że ośrodek nad morzem), lecz wystarczające. Dość silnie doprawione, co świadczy o sprawnych wątrobach pensjonariuszy. Zastrzeżenia być może błahe, bowiem z drugiej strony pacjentki z ZUS-u z dumą licytowały się pod koniec turnusu ile schudły, więc jakiś sens to ma.
3. Badanie lekarskie to fikcja. Lekarz nie przeprowadził badania przedmiotowego, ograniczając się do wywiadu. Myślę, że wypisywał zabiegi kierując się chyba wyłącznie jego ceną, tak aby nie przekroczyć jakiegoś limitu oraz uwzględniając fakt, że gros zajęć w godzinach dopołudniowych jest już "obsadzona" przez ZUS-owców i dlatego niedostępna. Stara się przypodobać każdemu, a wychodzi jak...
4. W szczególności odradzam ewentualny pobyt rodzicom z małymi dziećmi. Ośrodek specjalizuje się w zabiegach dla dorosłych. Np. lekarz przepisujący zajęcia rehabilitacyjne zapisał dziecku pewien zabieg dla niego zbyt inwazyjny i dopiero fizjoterapeuta to zweryfikował.
5. Jak się okazało pod koniec pobytu, o zabiegach zleconych przez lekarza dziecku i opłacanych oddzielnie (zarejestrowanych w księdze pacjentów) nie została powiadomiona - przez kierownika rehabilitacji – recepcja ośrodka, tak, aby z góry naliczyć odpowiednie opłaty. Kiedy zwróciliśmy się o informację co do ich wysokości, potraktowano nas jak oszustów i naciągaczy, przeprowadzając śledztwo w tej sprawie. Było groźnie. Groźniej niż w urzędzie skarbowym. Widocznie jednak zapowiedziana przez prowadzącą dochodzenie panią Beatę z recepcji konfrontacja uzyskanych od nas informacji z tymi sprawdzonymi w księgowości wypadła pozytywnie, bowiem nie zostaliśmy eksmitowani w asyście policji i łaskawie zainkasowano należność wyliczoną na podstawie wykonanych (sic!) zajęć. Zarządzający ośrodkiem kierują się, jak się zdaje, zasadą - płać z góry i nie zawracaj głowy udając, że chcesz z czegoś korzystać
to przecież dla każdego takie oczywiste!
6. Kadra rehabilitantów i fizjoterapeutów to perełka w tym miejscu. Fachowa i kompetentna. Z oddaniem pomagają pacjentom w ograniczeniu ich dolegliwości. Widzieliśmy to na codzień i wyrażamy podziw. Do sanatorium w swojej większości przyjeżdżają ludzie, którzy wymagają pomocy - to nie spa. I ci Państwo o tym wiedzą.
7. Natomiast o wspomnianej pani kierownik rehabilitacji jedyne, co można napisać, to to, że jest po prostu nieosiągalna. Z powodu braku jakiejś osoby, która by ją zastępowała, wielu kwestii nie można ustalić. Nie wiem jak wygląda nadzór nad jej pracą. Wiecznie nieobecna, przed drzwiami jej gabinetu kolejki czekających bądź "czujek" - a nuż się pojawi... Tymczasem w niemal każdej sprawie odsyłano do niej... Skądinąd bardzo to wygodne. Przykładem może być liczba tzw. zabiegów. Niby prosto obliczyć – od poniedziałku do piątku. Ale tutaj pojawiają się szczegóły i okazuje się, że jednak nie, chociaż tak. Zbyt zawiłe aby to tutaj objaśnić. To trzeba przeżyć! A wystarczyłoby wcześniejsze wpisanie do kart zabiegowych dat wykonania danego zabiegu, już przy ich wydawaniu przez lekarza (określającego zabiegi) czy kierownika rehabilitacji (ustalającego godziny ich realizacji). Ale to mogłoby sprowokować jakieś pytania, więc po co? Naturalnie za wszystko płaci się w cenie pobytu, ryczałtem z góry, a niejasności wyjaśnia pani Ania, kierownik rehabilitacji…
8. Osobny wątek to imprezy. Amatorzy alkoholu bez przeszkód ze strony administracji organizowali wieczorne, zakrapiane spotkania (pani sprzątająca przy nas uprzątała z korytarza elegancko posortowane osobno szkło użytkowe: puste, litrowe butelki Finlandii i kilku innych rodzajów wódek). Ciszy nocnej przestrzega ten, kto czuje taką potrzebę, a pani na recepcji rozkłada bezradnie ręce ubolewając, że nic nie może zrobić i że nie ma uprawnień żeby np. zakazać komuś spożywania alkoholu na balkonie zajmowanego przez niego pokoju. Ciekawe co na to wspomniany Departament Prewencji Rentowej ZUS, którego pismo o możliwości badania alkomatem osób przebywających w sanatorium (nie tylko na jego korytarzach bądź w części zabiegowo-rehabilitacyjnej) – zalaminowane - wisi przy wejściu do budynku. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich korzystających z ośrodka: wiele osób sumiennie ćwiczyło niezależnie od tego, czy ich aktywności były odnotowywane w kartach zabiegowych czy nie i widać, że przyjechali zadbać o swoje zdrowie. Tym niemniej wystarczy kilku panów, którzy muszą "odreagować" stres życia bądź pań podejmujących trud sanatoryjnego romansu, dodających swym partnerom animuszu napojami wysokoprocentowymi, by zatruć wypoczynek innym.
9. Niestety, większość wspomnianych aktywności towarzyskich (i to niezależnie od pory) prowadzona była na balkonach ośrodka... Dla amatorów zainteresowanych koleinami cudzego życia – raj. Szczególnie po godz. 21, kiedy już alkohol uwalniał od pewnych hamulców.
Pozdrawiam,