23 WSzUR Lądek -Zdrój
-
- Super Kuracjusz
- Posty: 847
- Na forum od: 22 mar 2019 12:28
- Oddział NFZ: Śląski
- Staż sanatoryjny: 9
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Ale jak dzisiaj powiedziałem a, to jadę z koksem i opowiem Wam jak minęły ostatnie dni.
Wczoraj między zabiegami zasuwam do lasku za stawami biskupimi bo tam zaczyna się crossowa pętla rowerowa "zdrój". Postanowiłem buchnąć się najpierw pieszo i sprawdzić jak wygląda ścieżka, czy mam się po co pchać moim rowerem, co to koło górala nigdy nie stał. Ide za dwoma lokalesami, wyglądają jak by jeden miał podtrzymywać drugiego, zastanawiam się gdzie to się pchają. Idą przede mną, patrze a oni siaty wyciągają i w las. Grzybiarze myślę, pewnie grzybów nie ma tutaj wcale. Idę sobie tą ścieżką co to zamierzam ją później rowerem pokonać, patrze a tu na skraju podgrzybek. Myślę jeden grzybek wiosny nie czyni i nie podnoszę. Za 50 metrów następny, zwątpiłem. Parę kroków dalej pod drzewem wiaderko czyste po farbie 2,5 litra ktoś do góry dnem zostawił, wezmę dumam, najwyżej las z plastyku oczyszczę i wracam do tych grzybów co je zostawiłem co by mi lokalni nie podebrali. W sumie znalazłem kilka podgrzybów i piękne dwa prawdziwe. W pokoju uruchamiam grzejnik w łazience, jest elektryczny i suszę. Zapach się rozszedł fantastyczny, no poezja.
Po obiedzie zachciało mi się pojechać do tej restauracji w Czechach, taką wychwalaną w internetach z zamiarem spróbowania kofoli. Podobno z kija rewelacja, nigdy nie piłem to miałem zajawkę. Czujnie tym razem wybrałem trasę normalną, asfaltową, będzie pikuś myślę i pedałuję. Było łatwiej to fakt, ale górka mnie wymęczyła galancie. W końcu podjeżdżam pod tą knajpę, parkuję wehikuł, wchodze i domagam się kofoli. Pani za ladą się uśmiecha że 35 koron za kufelek 0,5 litra, szybko rachuję że 7 złociszy, kiwam głową że chcę bo zziajany jestem i pić się chce. Patrze a ona butelkę plastykową 2 litry wyciąga i chce nalewać. Kurde miało być z beczki, protestuję, ale mówi że mają tylko taką. Trudno myślę, ale proszę żeby chociaż z nowej butli nalała, bo w tej resztka i pewnie bez gazu. Chyba trochę zaskoczona poszła na zaplecze i przyniosła. Nawet niezła, ale szału nie ma. Może dlatego że z butelki. Wracam do domu, sama przyjemność z górki rower sam pomyka, zatrzymałem się sklepem z lokalnymi alkoholami po sąsiedzku, może jakie dobre piwo sobie kupię postanawiam. Wchodzę i oczom nie wierzę. Przy wejściu kilka zgrzewek kofoli w takich samych butelkach, 2 litry każda. Patrzę na cenę i krew mnie zalewa, 11 plnów za flaszkę. Tyle pedałowania, żeby się napić specyfiku a tu taki numer. No ale czas sobie zorganizowałem, nie ma co.
Po kolacji uradziłem sobie wdrapać się na górkę trzech krzyży. Dymam wzdłuż rzeki i widzę te krzyże, myślę sobie mam azymut, nawigację w telefonie to nie zabłądzę. Nawigacja prowadzi, skręć w ulice taką mówi, następnie w taką i widzę jak w domku kobita węgiel do piwnicy wrzuca. Myślę sobie babka bez chłopa bo robota ciężka, ale tera jak ma ten węgiel to pewnie szybko sobie jakiegoś przygrucha. Idę dalej i ta nawigacja jakoś tak przestaje mnie przekonywać, bo raz jestem bardzo blisko, potem nagle dystans się zwiększa, leze na czuja i znowu tą babkę od węgla widzę. Kurde tyle łażenia i musiałem koło zrobić to tera pytam o wskazówki. Jak już mi kobitka podpowiedziała jak mam iści to trafiłem jak po sznurku. No ale oczywiście musiało mnie coś spotkać, przecie nie mogło się obyć bez niespodzianek bo jak.
Dzisiaj rano zabiegi jeden po drugim, w końcu masaż w wannie, ten co to na niego czekałem jak prądu nie było. Jestem na czas, uśmiechnięty, a pani mówi że woda się nalewa to akurat mam czas żeby buty zmienić. Konsternacja, jakie buty, nie mam butów. Pani widzi moją minę i pyta czy wcześniej w butach do wanny właziłem. Tłumaczę że do wanny to nie, ale ściągałem przy wannie. Pani pokazuje kartkę co to na ścianie wisi, faktycznie buty trzeba mieć. Kurde wcześniej nikt się kapci na zmianę ode mnie nie domagał, kartki oczywiście nie zarejestrowałem, pytam czy mogę boso z tej poczekalni przytruchtać. Ściągam te buty ze skarpetami i dociera do mnie, że kąpielówek nie wziąłem. Kurde czasu nie ma bo wanna prawie pełna, a to drugi budynek jest, postanawiam że zabieg będzie bez gaci bo w mokrych nie będę wracał. Chyba muszę się bardziej ogarnąć bo wychodzi że gamoń ze mnie niezły.
Po kolacji zrobiłem tą trasę rowerową co to jej początek oglądałem, w zasadzie bez historii bo nawet się nie wyłożyłem, tyle że cała droga to była walka o przetrwanie, góra dół, prawo lewo, ręka cały czas na hamulcu bo by nawet karetka nie miała jak do mnie dojechać, o ile byłbym na tyle przytomny co by konowałów na ratunek wzywać. Trzeba przyznać że dużo adrenaliny, ale to nie na mój sprzęt i nie na moje umiejętności, ale zaliczone.
Tak mijają dni, czas leci coraz szybciej i chyba nie będę nudzić dalej a i dziwnych przygód postanowiłem się wystrzegać to może nie będzie o czym pisać, bo na razie to wyszły kartki z pamiętnika niemłodego fajtłapy.
- lawenda
- Przyjaciel forum
- Posty: 1554
- Na forum od: 29 cze 2014 15:01
- Oddział NFZ: Opolski
- Staż sanatoryjny: 5
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Czekam na jeszcze.
-
- Super Kuracjusz
- Posty: 847
- Na forum od: 22 mar 2019 12:28
- Oddział NFZ: Śląski
- Staż sanatoryjny: 9
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
- Felice
- Przyjaciel forum
- Posty: 20194
- Na forum od: 09 sty 2011 10:42
- Oddział NFZ: Mazowiecki
- Staż sanatoryjny: 0
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Takie do ubarwiania opowieści niech nadal się zdarzają
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
- ewasz
- Przyjaciel forum
- Posty: 24640
- Na forum od: 10 mar 2014 20:44
- Oddział NFZ: Śląski
- Staż sanatoryjny: 5
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Czekam na c.d., pozdrawiam
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Re: 23 WSzUR Lądek -Zdrój
Tera to już w zasadzie niewiele o sanatorium, bo we wtorek przywitałem na peronie w Kłodzku żonkę i zwiedzamy. Obywa się bez nadzwyczajnych wydarzeń, to tylko napiszę co widzieliśmy.
No więc widzę na peronie żonka wysiada z pociągu, cmok cmok i do auta co stoi obok dworca. Zostawiamy co niepotrzebne w bagażniku i do twierdzy. Dla odmiany kilkadziesiąt schodów i jesteśmy przy kasie. Pani kasjerka pyta czy chcemy tylko zwiedzić "górę" czy trasę podziemną też. Widzę niepewność w oczach mojej połowicy to szybko potwierdzam że bierzemy obie. No i najpierw te korytarze podziemne. Pani przewodnik z powołania, sporo interesujących informacji i włazimy. Korytarze na początku wysokie, a potem takie sobie. W końcu leziemy takim ciasnym i gaśnie światło. W grupie szum, jakieś pierwsze narzekania, a to był element mający zwiększyć atrakcyjność wycieczki. Jak już się światło zapaliło to przekonywałem żonkę że ja to od razu tak przypuszczałem. Chyba nie uwierzyła. Labirynt interesujący, ogrom wykonanej tam pracy robi wrażenie.
Sama twierdza znacznie większa od tej w Srebrnej Górze, Pani przewodnik też rzeczowa, ale ta część nie robiła na mnie już takiego wrażenia. No ale warto zobaczyć jak ktoś jest obok. Wieczorem wybraliśmy się do Javornika poszukać jakieś gospody co by zjeść w miejscu gdzie lokalesi przesiadują. Było późno, parking na rynku pusty to szukamy. Wchodzimy do środka, Pani mówi że złotówkami można płacić to zamawiamy. Knedle z gulaszem jak zobaczyłem to myślę że porcja mała i się nie najem. Nie wiem jak to działa ale napchałem się po dziurki w nosie. Danie bardzo smaczne, mięso kruchutkie, ceny umiarkowane. Na paragonie należność w dwóch walutach do wyboru. Tego mi brakowało w Pradze, swojskiej atmosfery. Musimy tam wrócić.
W środę wybór padł na ten most u Pepików co to ma niby 721 metrów i wisi między dwoma wierzchołkami. Żona się zastanawia, bo ona to ma lęki i takie tam. Nie naciskam, niech decyduje sama bo potem będzie na mnie, ale mówię że kupuję w telefonie bilety to niech się określi. Padło że idzie ze mną. Po obiedzie jedziemy, szybko poszło bo niedaleko. Widzę parking, pytam jak tam mam iść do wyciągu bo kupiłem wejściówki z podwózką. Okazało się że z pół godziny pod górę trzeba dymać do tego wyciągu, a słońce grzało że hej. Jak już wleźliśmy do tej stacji dolnej kolejki, to się nasłuchałem że jestem bardzo przewidujący i całe szczęście że ten wyciąg też kupiłem. Ledwo żywe wsiadamy na takie krzesełko a one w górę. Kurde słabo mi się trochę zrobiło bo niezwyczajny jestem, myślę jak tera jest taka adrenalina to z tego mostu to mnie chyba zniosą. No ale dojechaliśmy do górnej stacji a tam już widać wejście na most. Wpuścili nas prawie godzinę wcześniej niż był bilet kupiony bo po sezonie ludzi nie ma specjalnie dużo. Wejście wygląda bezpiecznie, włazimy i nie ma odwrotu. Rozglądam się i konstatuję, że ten most przy kolejce co to mnie do niego zawiozła to pikuś. Stabilny, czuję się komfortowo i na lajcie robie zdjęcia, podziwiam krajobrazy. Naraz patrze, a żonki nie ma. Rozglądam się zaniepokojony, a ta śmiga jak Korzeniowski tylko nie mam pewności czy oczy otworzyła. Przeleciała ten most błyskawicznie, a potem zdziwiona że musiała na mnie 20 minut czekać. No ale atrakcja zaliczona, potem tylko przemarsz do punktu startowego, i znowu kolejka. Za drugim razem nie było już tak źle. Fajny ten most i wyjątkowo stabilny, inna sprawa że pogoda była jak drut.
Na wczoraj miałem klepnięte bilety do Jaskini Niedźwiedziej. Po drodze zaplanowałem trochę czasu na kopalnię uranu w Kletnie. Zatrzymujemy się pod tą kopalnią, akurat przewodnik zbiera grupę i pyta mnie czy mam bilety. Okazuje się że kasa wyżej. Biegnę po tych schodach bo grupa zara wchodzi, a pani co bilety sprzedaje mówi że komplet i nie da rady. Tłumaczę że gadałem z przewodnikiem i mnie tutaj skierował, ta wyciąga telefon i ustala fakty. Musieliśmy się źle zrozumieć, jest komplet, nie da rady. Zły wsiadam do fury i jedziemy do Niedźwiedziej. Auto na parking i jakże by inaczej, pół godzinki z buta do góry. Dochodzimy, poznaję wejście bo ze 20 lat temu byłem tutaj ale wiele nie pamiętam. Wchodzimy, przewodnik zbiera grupę widzę nieliczna to pytam czy weźmie nas jak mamy bilety na za półtorej godziny. Żaden problem mówi, zostawiamy plecaki i wchodzimy. Jaskinia jest fantastyczna, trudno to opisać każdy może w sieci fotki zobaczyć. Udało mi się błysnąć, bo podobno jestem ósmą osobą w tym roku, która zgadła skąd się wzięły tam kości lwa jaskiniowego. Przewodnik mówi że do tej pory trafiały tylko dzieci, no ale ja to trochę duży dzieciak jestem to nie dziwota.
Wychodzimy z jaskini a tu pada i grzmi. Lecimy na dół bo jest wcześniej, może tą kopalnię uranu uda się jednak zobaczyć. Podjeżdżam, ten sam przewodnik mówi że za 3 minuty wchodzi a tym razem grupa nieliczna, tak że zaprasza na górę po bilety. Lecę na ostatnich nogach, wracam i wchodzimy. Przewodnik w porządku, ale rok wcześniej byliśmy w kopalni w Kowarach i tamta mi się chyba bardziej podobała.
Dzisiaj rano między zabiegami ze 20 pięknych prawdziwków do siaty i jeszcze przed obiadem jedziemy do skalnego miasta. Bileciki oczywiście nabyte z wyprzedzeniem. Dobrze że koron nie potrzebowaliśmy, bo dziady w kantorze wymieniają 4,2 korony za złotówkę. Zara po wejściu podłączyliśmy się pod pod grupę z przewodnikiem i oglądamy. Gały wychodzą bo te skały robią wrażenie galante. Skusiliśmy się na rejs po jeziorku. Spodziewałem się szmaragdowej wody, wspaniałych widoków, a to stawik mniejszy niż u sołtysa na podwórku, kiczowate figurki na brzegu i sytuację ratowały jedynie żarciki Pana z drągiem co łódką sterował. Atrakcja słaba, szczęśliwie niedroga. Nałaziliśmy się że szczudła rozbolały, ale było warto.
Wracamy do Lądka a tu pada. Prognozy też nie napawają optymizmem, to na jutro zaplanowałem kopalnię złota w Złotym Stoku i pałac Marianny Orańskiej w Kamieniu Ząbkowickim, to nie zmokniemy. Turnus się kończy, pogoda zaczyna kaprysić, a jeszcze mam plany, ale to już może na koniec dam znać czy i co tam udało się zrealizować.